ta,
Fallout 3 mnie wciągną i stwierdzam że to najlepsza gra IMO tego roku. Recenzja pilota będzie następna, a teraz czas na:
Bethesda, dobra robota, przez was nie jem, nie śpię i wszytko obliczam na procenty i statystyki.
Jak to w każdej recenzji trudno jest zacząć to walimy od zarysu. Trzecia część zmieniła stylistykę na
fpp/
fps/
rpg (wymów to 10 razy szybko a gwarantuję oplucia wszystkiego w pobliżu) co zbliżyło ją bardzo do poprzedniego hitu tej samej firmy,
Oblivionu (która też wciągnęła mnie na parę dni). Gra pobiera więcej z części pierwszej niż z drugiej więc mamy (uwaga, spojlery): Ucieczkę ze schronu w poszukiwaniu swego ojca, wróciły kapsle jako forma płatności (co jest dziwne bo w dwójce już były monety...może waluta w innych częściach post apokaliptycznej
ameryce jest inna), ghule robią za mięso armatnie, a dobrego mutanta trudno jest znaleźć (naliczyłem dwóch). Jako że powoli
dostukuję się osiemnastego poziomu doświadczenia, spenetrowałem sanktuarium szponów śmierci i rozwaleniu już coś koło 1500 stworzeń pozwolę sobie na rozdział gry na plusy i minusy (tudzież bugi).
Budowanie postaci:
Wygląd postaci wybiera się już przy narodzinach (spojler, kto grał ten wie, kto nie - co jest z wami do cholery?!), punktowanie S.P.E.C.I.A.L. wygląda jak w częściach poprzednich, dość oryginalnie bo w formie książeczki dla dzieci, punkty umiejętności mają limit stu i ,niestety, można tylko dojechać do 20 poziomu doświadczenia (co odbywa się dość szybko, ale ten limit nie pozwala na eksperymentowanie). Co każdy
level dodajemy sobie punkty i
perk (trzeba nad każdym bo łatwo zmarnować
level, lub spieprzyć sobie postać). Całe
szczęscie że
Bethesda olała tryb
levelowania z
obliviona i
morrowinda. Tryb gry silnie polega na tym ile punktów w zdolnościach ma postać, co jest dość sztuczne, wcześniej można było mieć 30 % umiejętności
lockpick i poradzić sobie z każdym zamkiem z pewna dawką cierpliwości, teraz jak zamek czy komputer wymaga umiejętności 50, 75 czy 100 to nawet nie
możesz go tknąć. Włamanie do kompa czy zamka odbywa się poprzez
minigierkę, otwieranie zamka odbywa się na zasadzie
kręcenia spinką do włosów i
śrubowkrętem, a włam do kompa to gierka polegająca na wyszukaniu odpowiedniego
hasla, dosyć podchwytliwe, a przy dłuższych hasłach wręcz upierdliwe.
Co odkrywamy?
Odkrywamy
pozostałości Waszyngtonu a w nim bunkry, schrony,
parę jaskiń, rozwalone domy, miasta zbudowane za pomocą taśmy klejącej, ruiny drapaczy chmur, fortece, rozwalone mosty, biały dom, przekaźniki
satelitarne i skupiska odpadów radioaktywnych. Ogółem nie nudzi to tak jak w
oblivionie gdzie wszystko
wygłądało tak samo. Mam już
archimnent za znalezienie stu lokacji (już w sumie ze 130) więc widziałem sporo.
Co rozwalamy?
W sumie nie tak dużo...
kretoszczury, karaluchy,
radskorpiony, szpony śmierci (a więc tak skubańce
wygłądają z bliska),
minotaury (
trochę odmienione) roboty,
raidersi,
slaversi, mutanty i ghule pozostały. Dodano zmutowane pszczoły, zmutowane niedźwiedzie, zmutowane
krabopodobne coś w wielu odmianach (nie używam fachowych nazw bo mało co mówią) i, najlepsze,
BEHEMOTH MUTANT, gnoje mają z 10 metrów wysokości i jego dwa machnięcia maczugą z hydrantu mogą posłać gracza do krainy wiecznych łowów.
Co używamy?
Broń? Mało jej! Większość broni nosze cały czas w plecaku, pancerzy jest więcej. i to i to niszczy się podczas używania, a naprawa odbywa się ta: powiedzmy że rozwala się
combat shotgun (najlepsza broń na bliski dystans, trzy strzały w ryj i szpon
śmierci pada), naprawić go można w sklepu (co się nie opłaca bo się
cenią strasznie) lub naprawić samemu używając części z innego
combat shotguna (oczywiście umiejętność naprawy się tu przydaję) więc większość czasu łażę w te i we wte marnując miejsce w plecaku tachając ze sobą zapasowe karabiny i pancerze, bo a nóż się rozwali coś. Amunicja nic nie waży i nie ma limitu więc można tachać wszystkiego do woli. Można też skonstruować samemu broń więc mamy tu bomby z pojemników na śniadanie, rakietnica która strzela śmieciami, kusza na rzutki, płonący miecz i miotach torów kolejowych.
Strzelanie sprawdza się w trybie
fpp i za pomocą VAT'u (po chłopsku mówiąc
naprowadzacz na ludzkie kończyny).
Ile się gra?
Jak ktoś ma w dupie grę i pokona ją szturmem i na
siłę to parę godzin (tak samo można było przejść poprzednie części więc odwalić się), ja gram
już prawie tydzień i nawet nie jestem na środku głównej linii fabularnej (bo wiem jak się skończy) walę w pobocza, robię
subquesty, odkrywam rzeczy, pakuję postać, cieszę się klimatem, robię
zadymę jest dużo do odkrycia więc grania jest na 60-100 godzin.
Bugi?
Taa, jest parę, najbardziej upierdliwy to taki ze
NPC znikają w mieście i to jeszcze jedne z kluczowych! Latałem po mieście megaton i nigdzie nie mogłem znaleźć pewnego kolesia (a w sumie dwóch), wiem że postacie też idą spać w nocy, kręcą się, robią swoje rzeczy, ale za licho nie mogłem ich znaleźć. Są też bugi graficzne, więc nie zdziwcie się jak
coś będzie dryfować w powietrzu.
Ok, na tym kończę najgorszą recenzje w życiu, i tak dużo
pominąłem. Jak już tylko dochodzę do klawiatury to zapominam co miałem pisać,
arghhh... Do
następnych recenzji postaram
się lepiej przygotować, a następne to
Dead Space i
Gears of War 2 który
właśnie idzie pocztą.